niedziela, 4 października 2015

Rozdział 35.

Draco siedział na krześle przy stole w salonie Granger'ów, próbując znaleźć gdzieś Hermionę. Wiedział, że potrafił to zrobić. Ukrył twarz w dłoniach, opartych na kolanach, czując jak wspomnienia uderzają do jego głowy.
Hermiona stała pod jedną ze ścian w korytarzu, prowadzącym do lochów, przyciśnięta przez niego, zarzucając mu ramiona na szyję. Całował ją gorąco, trzymając swoje dłonie na jej talii.
Leżała na kocu obok Harry'ego, patrząc w niebo. Trzymała głowę na jego ramieniu, otulając się bluzą Harry'ego.
- Kiedy to się w końcu skończy? - zapytała cicho, obracając się w jego stronę.
- Niedługo, obiecuję.
Stała przed Weasley'em, powstrzymując łzy, kiedy ściskał jej podbródek. Patrzył w jej oczy z pogardą, śmiejąc się pod nosem.
- Nikomu nie jesteś potrzebna. Zawsze sądziłaś, że jesteś pępkiem świata - zakpił, a po jej policzkach spłynęły łzy. - Nikt Ci nigdy nie kochał, nawet Malfoy.
Szła, a raczej biegła za Weasley'em, który ciągnął ją za rękę w stronę ogromnej, zniszczonej rezydencji. Dookoła nie było niczego, prócz tabliczek informujących o tym, gdzie się znajdowali. Spojrzała na jedną przy rezydencji. Charleroi. Nie wiedziała, gdzie to jest, ale była pewna, że zbyt daleko, aby mogła się teleportować.
Siedziała na jakiejś pryczy, podkulając nogi pod brodę i obejmując je ramionami. Przyciskała policzek do jednego z kolan. Po jej policzkach płynęły łzy. Draco. Draco, proszę.
- Malfoy, do jasnej cholery - warknął Theodor potrzącając ramieniem przyjaciela. Z nosa blondyna ciekła krew, a jego twarz była bledsza niż zawsze. Wziął gwałtowny wdech i podniósł wzrok na Notta
- Ona jest w Charleroi - wydusił z siebie, oddychając głęboko.
- Gdzie?
- W Belgii. Stara rezydencja Zabiniego - wyjaśnił, przyciskając rękę do nosa.
- Wiesz gdzie to jest? - zapytał Matt, zwracając się do Theodora. Chłopak skinął głową w odpowiedzi. - Jeszcze dzisiaj tam pojedziemy.
- Nie możesz - odezwała się Angelica, podchodząc do mężczyzny. Zmarszczył brwi i obrócił się w jej stronę.
- Słucham?
- Nie możesz tam jechać, Matt.
- O co ci chodzi? - zdziwił się i skrzyżował ramiona na piersi.
- Matt, proszę - szepnęła, dotykając delikatnie jego policzków. - Pomyśl choć raz o mnie albo Margaret.
- Myślę o was cały czas, ale Hermiona jest moją siostrą. Angela, nie mogę jej znowu stracić. Postaw się na moim miejscu - ujął jej twarz w dłonie i oparł czoło o jej. - Kochasz brata, ja kocham siostrę.
- Nie chcę cie stracić.
- Ohoho, Malfoy, ja jeszcze muszę się z tobą ożenić, a potem mów mi takie rzeczy - zaśmiał się i pocałował blondynkę w czubek nosa.
- Jesteś okropny - oburzyła się, trącając Matta w ramię. - Uważaj na siebie - poprosiła cicho.
- Zajmę się nim - powiedział Draco, stając obok siostry. Wciąż przykładał do nosa chusteczkę, ale wyglądał nieco lepiej.
- Ty nigdzie nie idziesz, młody - uprzedził szatyn. Malfoy popatrzył na niego zaskoczony.
- Nie będziesz mi mówił, co robię.
-  Pewny jesteś? Zajmiesz się siostrą.
- Nie jestem jakąś pieprzoną niańką - warknął.
- Nigdzie nie idziesz, łapiesz?
- Spadaj. Nie będziesz mi mówił co mam robić. Beze mnie nic byś nie wiedział.
- Nic dla niej nie znaczysz. Kiedy to do Ciebie dotrze? - zapytał. Draco spojrzał na niego, zaciskając zęby. Dlaczego każdy musiał mu o tym przypominać? Ale z drugiej strony. Weasley ją skrzywdził. Może mieć jeszcze jakąś szansę.
- Pieprz się - warknął i teleportował się, zanim ktokolwiek zareagował. Angelica patrzyła na Matta wściekłym wzrokie.
- Dupek - syknęła i uderzyła szatyna w policzek. Usiadła przy stole obok Margaret, która zaciekawiona patrzyła na mamę. Pogłaskała dziewczynkę po policzku i uśmiechnęła się lekko. Matt usiadł po drugiej stronie córki i pocałował ją w czubek głowy, kiedy wdrapała się na jego kolana. Rodzice obojga patrzyli na nich zaskoczeni. Theodor stanął obok Grangera i rozłożył przed nim mapę miasta.
- Będziemy musieli podejść od tyłu - oznajmił Nott, wskazując na jeden z budynków.
- Możesz to przenieść na trójwymiar? - poprosił, a Ślizgon machnął różdżką, prezentując projekt.
- Blaise mówił, że z tyłu są trzy wejścia, z czego jedno prowadzi do piwnic. Pewnie tam ich trzymają. Przy odrobinie szczęścia Blaise nam pomoże, jeśli tylko go uwolnimy. Harry...
- Potter się w tej akcji nie liczy. Zostawiacie go tam - oznajmiła McGonagall. Theodor i Matt popatrzyli na nią.
- Pani chyba...
- Bez dyskusji. Potter jest jednym z nich. Jest taki sam jak Parker.
- Harry jest jesnym z nas - oburzyła się Ginny, podnosząc z miejsca. - Jest dobry. Nie może odpowiadać, że każdy tak łatwo nim manipuluje.
- Panno Weasley...
- Jeśli mamy odbić Hermionę musimy zabrać ze sobą Pottera. Bez niego Hermiona się nie ruszy - przypomniał Matt. - Bez urazy, pani profesor, nie dowodzi pani tą akcją.
- A może ty nią dowodzisz?
- Nott jest dowódcą - oznajmił, kończąc dyskusję. - Kontynuuj - poprosił.
||¤៛¤||
Hermiona patrzyła zdezorientowana na mężczyzn, ciągnących ją gdzieś. Wyciągnęli ją z celi, kiedy Harry próbował ją uspokoić i nakłonić do snu. Bała się. Nie chciała zostawiać Harry'ego i Blaise'a w celi. Po chwili stanęli przed wysokim szatyn z lekkim uśmiechem na ustach. Mimo, że miał ponad trzydzieści pięć lat, wyglądał bardzo przystojnie. Miał na sobie doskonały, szyty na miarę czarny garnitur i granatową koszulę z odpiętymi dwoma ostatnimi guzikami przy kołnierzyku. Na palcu lewej ręki miał sygnet z błękitnym oczkiem, podobny do tego, który zaczął niedawno nosić Harry.
- Panna Granger - przywitał ją skinieniem głowy i idealnym ukłonem, nie zginając wogóle pleców. - Miło mi w końcu Cie poznać. Wiele o tobie słyszałem. Jestem pod wrażeniem twoich zdolności. Jesteś bardzo zdolną czarownicą. Nazywam się Martin Sualez.
- Czego ode mnie chcesz? - warknęła, próbując wyszarpać ramię z uścisku wysokiego, umięśnionego mężczyzny.
- Chyba rozumiem co Ci wszyscy chłopcy tak w tobie kochają. Jednak mnie osobiście taki temperament by przeszkadzał.
- Nic mnie to nie onchodzi. Chcę tylko wiedzieć czego ode mnie chcesz.
- No już, już - podniósł ręce w obronnym geście i podszedł do niej. Skinął głową na mężczyznę, trzymającego dziewczynę. Po chwili poczuła jak uścisk lżeje i usłyszała ciężkie kroki oddalającego się mężczyzny. - Znasz na pewno Emmę Parker, prawda?
- Nie - odpowiedziała. Martin złapał ją za podbródek i uniósł jej twarz, aby spojrzeć jej w oczy.
- Nie kłam - warknął.
- Chodziła ze mną do szkoły.
- Przyjaźniłaś się z nią?
- Nie. Ona i Harry byli parą, więc była dość blisko.
- Wiesz, to bardzo ciekawe co mówisz. Emma twierdzi, że zna cie bardzo dobrze - skinął dłonią na blondyna stojącego przy drzwiach. Mężczyzna wyszedł do pokoju obok i wrócił po paru chwilach, popychając przed siebie Emme. Miała na sobie ciemne rurki i kremową koszulę. Włosy spięła w wysokiego kucyka. Patrzyła na Martina z nienawiścią w oczach. Kiedy stanęła przed nim, skrzyżowała ramiona na piersi. 
- Wypuść ich - rozkazała.
- I co jeszcze? - prychnął.
- Co oni ci zrobili?
- Hmm... Ona potrafi rozwiązać mój problem, który de facto jesteś ty, Zabini może jej pomóc, a Potter dobierał się do mojej żony. Chyba wystarczy, nie?
- Skoro jestem Twoim problemem to czego jeszcze chcesz?
- Oh, kochanie, niczego nie rozumiesz. Chcę z powrotem moją rodzinę, wtedy nikt nie będzie mógł, powiedzieć mi co mam robić. Przyprowadź Zabiniego - nakazał blondynowi. Hermiona patrzyła jak Emma mierzy wzrokiem Martina, próbując się opanować. Próbowała zebrać myśli. Chciała, aby ktokolwiek ją znalazł i zabrał do domu. - Wiesz, że twoja matka kiedyś mi pomogła? - zwrócił się do Hermiony Martin, patrząc uważnie na jej twarz. - To bardzo ciekawe, jak kobieta mająca męża i dwuletniego syna potrafi zakochać się w starszym mężczyźnie. Sypiałem z nią przez dwa lata. Po kilku miesiącach odeszła od Arthura. Wrócili do siebie, kiedy miałaś chyba ze dwa latka. Dziwię mu się trochę. Nigdy nie przyjąłbym byłej żony z jej dzieckiem.
- Słuszam? - zdziwiła się. Przecież to było niemożliwe. Jej tata ją kochał. Była pewna. Zawsze dawał jej to do zrozumienia. Traktował ją jak księżniczkę.
- Oh, nie wiedziałaś? Jean miała ci to powiedzieć, kiedy będziesz pełnoletnia.
- Nie mieszaj jej w głowie - warknęła Emma.
- Emm, skarbie, kiedy ty pieprzyłaś się z kolejnymi chłopaczkami, ja pomagałem Jean Harrison w jej kłopotach małżeńskich.
- Przestań. Moja mama kocha tate. Nie wmówisz mi... - wrzasnęła, jednak mężczyzna w zaskakującym tępie podszedł do niej i złapał jej podbródek, zmuszając, aby spojrzała mu w oczy.
- Kochanie, Twoja mama nigdy nie kochała Arthura Grangera. Wyszła za niego z przymusu. Nie zastanawiałaś, dlaczego nigdy nie widziałaś swoich dziadków?
- Zostaw mnie w spokoju - poprosiła. Usłyszała jak drzwi otwierają się i wchodzi przez nie Blaise. Stanął obok Hermiony którą Martin puścił chwilę wcześniej.
- Pomożesz swojej koleżance sprowadzić tu moją rodzinę - nakazał, nie patrząc na chłopaka. - Macie godzinę, jasne?
- Potrzebujemy do tego różdżek - odezwał się Zabini, patrząc na roztrzęsioną szatynkę.
- Przynieś je im - rzucił do blondyna, stojącego przy drzwiach przez które wyszedł.
||¤៛¤||
Draco usiadł na schodach za rezydencją i podwinął nogawkę spodni, chowając do buta różdżkę, która wysunęła się na ośnieżoną ścieżkę. Podniósł się powoli i podszedł do drzwi. Spojrzał przez niewielkie okienko w drzwiach. Nigdzie nie widział nawet żywej duszy. Otworzył powoli drzwi i wszedł do środka. Znał rozkład tego domu jeszcze z dzieciństwa. Był tu stałym gościem, kiedy jego rodzice musieli pilnie wyjechać. On i Blaise poznawali każy kąt razem. Pamiętał, że wejście do lochów było w pomieszczeniu gospodarczym, które wychodziło na ogród. Otworzył drzwi i zszedł w dół. W piwnicy było pięć cel i tylko jedna była zajęta. Otworzył ją szybko i spojrzał na Harry'ego. Chłopak patrzył zdezorientowany na blondyna.
- Chodź, musimy znaeźć Blaise'a i Hermionę z oznajmił.
- Ale jakim cudem?
- Mam swoje sposoby. Idziesz? - spojrzał na niego wyczekująco. Potter ruszył w jego stronę, a kiedy chciał wyjść, zatrzymał się gwałtownie.
- Co, do cholery? - warknął, próbując wyjść, jednak coś go cały czas zatrzymywało.
- Potter, jest coś o czym chciałbyś mi teraz powiedzieć? - zapytał na pozór spokojnie Draco.
- Niby co?
- Parker cie przemieniła, tak?
- Tak.
- A wychowany z ciebie wampirek. Miałem do czynienia z wieloma młodymi i każdy się na mnie rzucał. Ale każdy z was młodszy, starszy ma pewien, mały problem. Nie wejdziecie do prywatnej nieruchomości bez zaproszenia właściciela. Piwnica jest zaskakującym wyjątkiem - oznajmił Draco. - Poczekaj tu. Znajdę Blaise'a i on ci pomoże.
- Ale oni mnie stąf wyciągali.
- Harry, nie mam pojęcia jak im się to udało. Poczekaj - poprosił i rzucił zaklęcie lokalizujące, próbując znaleźć Zabiniego. Wiedział, że zaklęcie zadziała. Zawsze działało. Sprawdzili je podczas wojny, kiedy dostawali osobne misje. Miało działać, aby nikt nie mógł ich rozdzielić. Tuż przed nim pojawiła się cieńka stużka światła, prowadząca na schody. Szedł za nią aż do głównej jadalni. Tuż przed wyjściem z pownicy rzucił na siebie zaklęcie kameleona. Miał nadzieje, że razem z Blaisem znajdzie Hermionę. Przystanął i nasłuchiwał jakichkolwiek dźwięków. Po chwili usłyszał ogromny huk i kilka zaklęć ochronnych. Zrzucił z siebie zaklęcie i zanim zdąrzył otworzyć drzwi, wyleciały w powietrze, rozrzucając dookoła kawałki drewna. Zobaczył Hermionę, przyciśniętą przez jakiegoś szatyna do ściany. Na jej twarzy zobaczył ból, kiedy zaciskała usta, tłumiąc krzyk. Poczuł narastającą w nim wściekłość. Nikt nie miał prawa powodować jej bólu. Tuż obok nich stał Martin. Włosy miał podobne do włosów Hermiony. Uśmiech pojawił się na jego twarzy, kiedy zauważył blondyna. Ze swoją wampirzą prędkością wyrwał Hermionę pewnie jakiemuś swojego podwładnemu i przycisnął do siebie, odsuwając jej włosy na lewe ramię. Wszyscy obecni zatrzymali się gwałtownie, patrząc jak mężczyzna nachyla się nad szyją szatynki. Draco starał się ruszyć. Naprawde się starał. Ale jego nogi nie chciały się ruszyć. Matt, stojący najbliżej Hermiony, warknął poirytowany, wsuwając palce we włosy. Hermiona zamknęła oczy, czując na szyi ostre kły. Wiedziała, że ugryzienie wampira boli, ale to co poczuła nie można była nazwać bólem. Ostre pieczenie i pulsujący ból przeszedł przez jej ciało. Nie była pewna czy krzyk jaki usłyszała pochodził od niej czy od Dracona albo Matta, którzy rwali sobie włosy z głowy, nie mogąc nic zrobić. Wiedziała, że Martin ich kontroluje nie pozwalając na stawienia choćby małego kroku. Ona zresztą też nie mogła się ruszyć. Nie mogła nic zrobić, poza czuciem okropnego bólu. Czuła, jak wampir wysysa z niej krew. Zamknęła oczy, kiedy pojawiły się przed nimi mroczki. W głowie zaczęło jej huczeć. Nie pamiętała niczego, poza tym co czuła i wściekłym warknięciem, kiedy ktoś oderwał od niej Martina.
||~~៛~~||
Dobry wieczór! Kolejny rozdział za nami. Mam nadzieję, że wam się podoba.
Pozdrawiam,
Alex_x

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz