niedziela, 16 sierpnia 2015

Rozdział 28.

Harry wszedł do gabinetu McGonagall i rozejrzał się po pomieszczeniu. Przy wyczarowanym stole siedzieli już wszyscy, którzy mieli być obecni przy dzisiejszym zebraniu.
- Siadaj, Potter - warknął Matt, patrząc na niego znad pliku kartek.
- Przecież się nie spóźniłem - odpowiedział tym samym tonem i zajął swoje miejsce.
- Zebraliśmy się tu dziś... bla bla bla... Każdy wie dlaczego. Czy mogłaby pani pokazać nam mapy? - poprosił Matt, posyłając profesor McGonagall uśmiech. Dyrektorka Hogwartu wyczarowała dużą mapę Europy na najbliższej ścianie. Granger podszedł do niej i zaznaczył markerem okolice Albanii, Włosz i Portugalii. - Największą aktywność czarnej magii jest właśnie w tych rejonach. Dokładnie nie wiemy w jakim mieście, ale aurorzy zajęli się tą sprawą - oznajmił znudzonym tonem, jakby powtarzał to poraz kolejny.
- W święta Potter pojedzie z jedną z grup - zapowiedział dyrektor biura aurorów, nie patrząc nawet na Gryfona. Chłopak podniósł głowę na mężczyznę, którego widział poraz pierwszy w życiu.
- Mam coś wogóle do powiedzenia? - zapytał, jednak nikt nie zaszczycił go spojrzeniem.
- Za tydzień każdy dostanie listę zbiegłych z Azkabanu.
- Ja nigdzie nie pojadę - warknął poirytowany Potter, podnosząc się z miejsca.
- Nie zachowuj się jak dzieciak - odpowiedziała McGonagall.
- Mam skończone osiemnaście lat i nikt nie będzie za mnie decydował - oznajmił i wyszedł z gabinetu, trzaskając drzwiami. Wpadł do Pokoju Wspólnego Gryfonów trzęsąc się ze złości. Po drodze zdążył nawarczeć na przynajmniej połowę uczniów. Miał ochotę krzyczeć. Nie potrafił uwierzyć, że wszyscy chcą decydować za niego.
- Wszystko w porządku? - usłyszał głos Emmy, dochodzący z kanap przy kominku. Spojrzał na Parker, która siedziała na podłokietniku kanapy, obok Amelii i Davida White'a, co go nawet zaskoczyło. Rzadko bowiem w Gryffindorze pojawiali się Ślizgoni, chyba że był to Blaise albo Theodor. Skinął tylko głową w odpowiedzi i ruszył w stronę swojego dormitorium. - Zaczekaj, Harry - zawołała Emma, kiedy stał już przed drzwiami pokoju. Obrócił się, gdy dziewczyna pokonała ostatnie stopnie schodów. Otworzył drzwi i przepuścił szatynkę w przejściu. Zamknęła drzwi na klucz, kiedy tylko Harry znalazł się w środku. Przycisnęła go do ściany i wpiła się w jego usta, całując namiętnie. Potter jęknął zaskoczony i oddał pocałunek, obejmując Gryfonkę w talii. Musiała stanąć na palcach, aby dosięgnąć jego ust. Po chwili Harry obrócił się, przycisnął ją do ściany, gdzie jeszcze sekundę temu sam stał i pochylił się nad nią, nie przestając jej całować. Przeniósł swoje usta na szyję dziewczyny i, całując i ssąc niektóre miejsca, przycisnął ją mocnej do siebie. Emma wsunęła ręce pod jego koszulkę i przesunęła nimi po jego torsie.
- Tak bardzo Cię kocham - westchnął z ustami przy szyi Gryfonki.
- Ja ciebie też, Harry - odpowiedziała z uśmiechem, poczym jęknęła cicho, kiedy przygryzł miejsce, które dopiero do całował. Zaczął powoli odpinać guziki jej szarej koszuli. Pocałował ją szybko w usta i odrzucił zbędny materiał za siebie. Emma stała przed nim w białych rurkach i czarnym koronkowym staniku. Przejechał wzrokiem po jej długisz nogach, szerokich biodrach, wąskiej talii i idealnym biuście. Pocałował ją ponownie i po chwili złapał jej ręce. Podniósł je powyżej jej głowy i unieruchomił nadgarstki. Odsunął się od niej i spojrzał w niebieskie oczy swojej dziewczyny. W jego oczach nie malowała się nic z pożądania, które powinien czuć, a jedynie obrzydzenie.
- Sądziłaś, że ile będziesz mnie oszukiwać? - warknął.
- Harry, dobrze się czujesz? - zapytała zaskoczona.
- Eliksir wzmacniający Ci zaszkodził? - zacisnął szczękę, złapał jej prawą rękę i podstawił pod jej oczy przedramię. - Myślisz, że jeśli masz Mroczny Znak na prawej ręce i próbujesz go ukryć eliksirem, to dam Ci się wkręcić?
- Oj, Harry, przecież ty już dałeś mi się wkręcić. Dziwi mnie tylko, że Malfoy, Zabini czy Nott Cię nie ostrzegli. Ale w końcu dowodziłam zupełnie innym oddziałem. Jesteś na tyle głupi, że nie pamiętasz kto zaatakował Cie w Zakazanym Lesie zaraz po bitwie.
- Ty...?
- Jasne, że nie ja, głuptasie. Nie mogłam ryzykować. Wiesz, że wciąż, mimo wszystko istnieje jeszcze sposób, żeby Czarny Pan wrócił, prawda?
- On nie żyje, idiotko i nic nie wróci mu życia - warknął, na co Emma zaśmiała się chłodno.
- Biedny, mały chłopiec. Nigdy nic nie wie. Wszystko przed tobą ukrywają. Wystarczy tylko owoc zakazanej miłości i trochę krwi tego, który zdradzi i mordercy Pana. Teraz rozumiesz? Malfoy wcale nie dostał tego stażu. To podstęp Zakonu, żeby rozdzielić jego i Granger. Zostaje jeszcze Ron. Głupi, zakochany szczeniak gotowy zrobić wszystko dla ukochanej. Nawet nie wie, że działa na dwa fronty.
- Ale teraz wszystko straciłaś. Zajmą się tobą...
- Zapomniałeś już, jak mówiłam, że kierowałam oddziałem. Nie powiedziałam Ci tylko jakim. Nie zastanawiasz się? - uśmiechnęła się słodko do chłopaka, poczym popchnęła go z zadziwiającą siłą na łóżko, stojące na drugim końcu pokoju i z nieludzką szybkością usiadła okrakiem na jego biodrach. Unieruchomiła mu dłonie tuż przy głowie i zawisła na jego twarzą. - Widzisz, kochanie, kiedy jeszcze działałam w szeregach Czarnego Pana kierowałam oddziałem młodych wampirów. Mnie doświadczonych ode mnie i ledwo przemienionymi. Byłam w tym tak świetna, że już po pół roku byłam najlepszą bronią Voldemorta.
- Słabo, skarbie. Pół roku? - posłał jej ironiczny uśmiech i spróbował się podnieść, jednak w porównaniu z siłą jaką dysponowała Emma był niczym mrówka do słonia. Nie miał żadnych szans. - Ciekawi mnie czemu byłaś jego najlepszą bronią, skoro głupi osiemnastolatek cie przejrzał. Wiesz, co ja sądzę? Jesteś tylko kolejną naiwną kretynką, która próbowała wleźć mu w tyłek - oznajmił i już po chwili mógł tylko żałować swoich słów. Twarz Parker przybrała wściekłości, w  oczach pojawiły się niebezpieczne ogniki, a kiedy otworzyła usta, Potter ujrzał wydłużające się kły i po kilku sekundach na jej twarz wpłynęło coś co chłopak widział poraz pierwszy w życiu. Jej twarz poszarzała, a wokół oczu skóra dziwnie się zmarszczyła. Pochyliła się nad szyją Gryfona i wbiła zęby w główną tętnicę. Wybraniec krzyknął, próbując odsunąć od siebie wampirzycę. Jednak ona, mimo jego protestów nie przestawała pić jego krwi. Czuł, że z każdą kroplą wyssaną przez dziewczynę uchodzi z niego życie. Jego protesty stawały się cichsze, aż w końcu zupełnie wygasły. Blask w jego oczach zanikał, a on doskonale wiedział, że to właśnie ostatnie chwile jego życia. Przeklinał się w myślach. Przeżył wojnę, a nie dał rady dziewczynie, w której, teraz był już całkiem pewny, zauroczył się. Wrócił do tego co pozostało mu ze wspomnień i przypomniał sobie tę jedną chwilę, kiedy tulił do siebie całe swoje życie, którym była Hermiona. Tylko ona zawsze przy nim była. A kiedy przyszedł jego koniec, tak bardzo żałował, że nie powiedział jej, jak bardzo ją kocha i więcej nie będzie mógł jej ochronić. Gdzieś na pograniczy świadomości, jaka mu została, poczuł jak Parker odrywa się od niego. Spojrzał na nią nieprzytomnie, kiedy przegryzała swój nadgarstek, poczym zaciskała dłoń w pięść. Z ugryzienia zaczęły cieknąć krople krwi. Przystawiła nadgarstek tuż przy jego ustach i pozwoliła, aby jej krew wkapywała do jego gardła. Jednak zanim zdołał zaprotestować, jego ciało odmówiło mu posłuszeństwa, a przed oczami pojawiła się już tylko ciemność.
||¤៛¤||
Draco siedział przy ognisku, obejmując siedzącą między jego zgiętymi w kolanach nogami Emily. Oboje byli przykryci dużym czerwonym kocem, którego końce dziewczyna ściskała w dłoniach. Słuchali opowieści brązowowłosego chłopaka z ich roku z prawa. Paul mówił właśnie o swojej ostatniej sprawie jaką miał szansę prowadzić. Dotyczyła młodego małżeństwa, kłócącego się o swoje matki. Co jakiś czas przy ognisku wybuchały salwy śmiechu. Dzięki zaklęciom ogrzewającym, nie musieli narzekać na pogodę, którą zastał koniec listopada. Draco słuch chłopaka i wpatrywał się płomienie ogniska. Dopiero teraz poczuł jak ostatni miesiąc zmienił jego życie. Starał się zapomnieć o Hermionie. Przez pierwsze dni był pochłonięty nauką i wracał do niej myślami tylko  wieczorami, kładąc się spać. Teraz łapał się na tym jedynie raz na kilka dni i szybko pozbywał się dziwnych wrażeń związanych ze wspomnieniami z nią.
- Co ty taki bez życia? - wymruczała mu Emily, owiewając oddechem jego ucho. Spojrzał na nią i pokręcił lekko głową.
- Zmęczony tylko jestem - mruknął i objął dziewczynę w talii.
- Chcesz wracać?
- Nie, jak chcesz możemy jeszcze trochę posiedzieć - stwierdził, opierając brodę o jej ramię. Pocałował ją lekko w policzek. Nigdy nie posunął się dalej niż lekki pocałunek w usta. Obejmował ją tylko, kiedy tego chciała. Ich znajomi mogli myśleć, że nie są parą, choć byli od trzech tygodni, albo on był aż tak nieśmiały. Nigdy nie potrafił się przełamać i objąć jej sam z siebie. Jego przemyślenia przerwała sowa, która usiadła obok niego na piasku. Spojrzał na młodą płomykówkę i rozpoznał w niej sowę Blaise'a.
- Masz coś dla mnie, Albert? - zapytał, głaszcząc ptaka po łebku. Sowa wystawiła w jego stronę nóżkę z doczepionym listem i zafukała cicho. Draco odwiązał list i podał jej chrupka. Albert zabrał go od blondyna i odleciał. Emily spojrzała na niego zaskoczona. Posłał jej uspokajające spojrzenie i schował list do kieszenie bluzy.
- Twoja kolej, blondasie - zawołał Paul, rzucając mu butelkę z whiskey. Na tym zawsze polegała ich zabawa. Każdy coś opowiadał, a na rozpoczęcie pociągał łyk alkoholu.
- Stary, bogaty biznesman zmarł przed czterema miesiącami i zostawił testament. Cały majątek zostawił jakiejś młodej kobiecie. Jego żona przyszła do kancelarii, chcąc podważyć testament. Babka, która dostała majątek była jego córką. Żona kiedy się o tym dowiedziała zarządała rozwodu od trupa. Kancelaria tarzała się ze śmiechu po ziemi przez kilka dni.
||¤៛¤||
Theodor leżał w swoim łóżku, patrząc martwo w jeden punkt na suficie. Przeklinał się w myślach, że był tak głupi. Przecież nigdy się tak nie zachowywał. Mimo, że próbował zapomnieć, to wciąż do niego wracało.
Siedząc w Pokoju Wspólnym, starał się zebrać w sobie i odrobić pracę domową z transmutacji. Wracając ze spaceru z Hermioną obiecał sobie, że odrobi wszystkie prace domowe, aby mieć spokój na przyszły tydzień. Po kilku minutach iobok niego pojawiła się Alexandra. 
- Możemy poromawiać, Theo? - zapytała cicho.
- O czym? - warknął, wciąż wściekły za incydent sprzed dwóch miesięcy.
- Dobrze wiesz.
- Nie jestem jasnowidzem - oznajmił złośliwie, patrząc jak Alex kuli się w sobie na jego słowa. 
- Theodor, czy mógłbyś przestać się tak zachowywać?
- Co ja robię?
- To chyba nie mam sensu - stwierdziła cicho i podniosła się z miejsca.
- Ciągle sądzisz, że to po mojej stronie leży wina? Mogłaś mi tylko powiedzieć, że nic nie znaczę.
- Wiesz, że to nie prawda.
- Mam dla Ciebie propozycję. Idź do Blaise'a i z nim rozmawiaj, a mi daj spokój.
Przecież ona była dla niego taka ważna. Nie powinien jej traktować, jakby to wszystko było jej winą. On też miał w tym swój udział. Poczuł jak na jego łóżko wstakuje Blaise i kładzie się obok niego.
- Co tam, dobry człowieku? - zapytał, patrząc uważnie na przyjaciela.
- Czego chcesz? - warknął poirytowany.
- Dowiedzieć się dlaczego mojego przyjaciela nie było dziś na kolacji.
- Bo mu się nie chciało, jasne?
- O co Ci chodzi?
- O nic. Daj mi tylko spokój - poprosił łagodniej, chociaż wcale nie czuł mniej zdenerwowany. Blaise przewrócił oczami i obrócił się przodem do Notta, popierając się na przedramieniu.
- Co Ci jest? - zainteresował się. - Pokłóciłeś się z kimś?
- Zjechałem Alex - mruknął, ukrywając twarz w dłoniach. Zabini uniósł brwi w geście niezrozumienia.
- Chyba nie rozumiem - oznajmił.
- Chciała pogadać, a ja jej naskoczyłem, żeby poszła do Ciebie.
- Ale z Ciebie idiota, Theo.
- Ależ mnie pocieszył.
- Nie jestem w tym dobry. Ale jak chcesz to możemy nażreć się i jutro toczyć po błoniach.
- Z Draco toczyliśmy się po Hogsmead - zauważył, poczym oboje roześmiali się. Blaise przywołał ze swojej nocnej szafki kilka pudełek z fasolkami wszystkich smaków.

2 komentarze: